Aktualności

Zofia Glińska pierwsza polska stewardesa

"Oblicze to ja mam, tylko mordy nie mam". Burzliwe losy szefowej pierwszego w Polsce korpusu stewardes.

Autor Anna Sulińska

W kanciapie na Okęciu pani Marysia szykuje termosy z herbatą i kanapki, ale kiełbasę dziewczyny kroją już na pokładzie samolotu. Tak wyglądały początki zawodu stewardesy w PRL-u. Pionierką była Zofia Glińska. Jej wojenna przeszłość stanęła jednak na przeszkodzie obiecującej karierze. "Koleżanka nie posiada odpowiedniego oblicza [politycznego]" - usłyszy. "Oblicze to ja mam, tylko mordy nie mam" - odpowie.

 

Zofia GlinskaAnielice wcielone w granatów mundurze,
W lotach swych podniebnych przysiądą na chmurze
I czekają cierpliwie, aż załoga wreszcie
Zechce do ojczyzny powrócić nareszcie.
Uśmiech z ust ich nie schodzi jednako uroczy,
Gdy pasażer łzami mundur lub nie łzami zbroczy.
Jeśli ktoś na szaleńcze puści się ekscesy,
To wszystkiemu są zawsze winne stewardesy.
Lecz strzeżcie się, panowie, bo przywilej ich rzadki,
Z chwilą zetknięcia się z ziemią zmieniają swe szatki
I tak, gdzie była anielskość, diabeł patrzy na cię,
I ani się nie spostrzeżesz - jesteś trupem, bracie.

Ten wiersz, z okazji Świąt Bożego Narodzenia w 1945 roku, dla swoich sześciu koleżanek, pierwszych polskich stewardes, napisała 36-letnia Zofia Glińska, organizatorka i szefowa pierwszego w Polsce korpusu stewardes. Ale nim Zofia stworzy ten zawód w Polsce, z "trochę lekkomyślnej, bawiącej się całą duszą kobiety" zostanie "upartym, silnym, zaciętym człowiekiem".

Zosia Ćwikiel ma 19 lat, gdy widzi Stanisława po raz kolejny. Nieogolony, zarośnięty, leży w łóżku w wynajmowanym pokoju w Warszawie. Na stoliku, w zasięgu jego ręki, popielniczka, z której wysypują się niedopałki. Obok popielniczki rewolwer. Jest rok 1928. Zosia przyszła tu z mamą, bo młodej dziewczynie nie wypada odwiedzać samotnego mężczyzny.

Przyszły, bo do majątku ziemskiego, który nieopodal Płocka dzierżawią Ćwikielowie, docierają niepokojące wiadomości, że pułkownik Stanisław Gliński chce się zabić. Nie może znieść kolejnego odrzucenia. Jest w Zofii szaleńczo zakochany, o dziesięć lat od niej starszy i o czubek głowy niższy. Poznali się trzy lata temu, gdy pułk szwoleżerów, w którym służy, stacjonował w okolicy majątku Ćwikielów. Stanisław przyszedł do dworu się przywitać, zobaczył Zosię i wiedział, że spotkał przyszłą żonę. Trzy lata wokół niej krążył, kilka razy się oświadczał. Nadaremno.

Zośka dopiero co zdała maturę w Płocku, przeprowadziła się do Warszawy i zaczęła pracę w Dyrekcji Dróg Wodnych. Chce studiować, nadal jeździć konno i pływać kajakiem. Ma plany, w których nie ma Stanisława. Ale widok załamanego mężczyzny i namowy matki przynoszą skutek. Zgadza się na ślub.

Już jako Zofia Glińska składa wypowiedzenie z pracy i wyjeżdża z mężem na placówkę dyplomatyczną do Paryża. Stanisław pracuje dla wywiadu wojskowego, Zofia chodzi na lekcje francuskiego i stara się ignorować chorobliwą zazdrość męża. W drugiej połowie lat 30. wracają do Polski. Zośka chce studiować, mąż się nie zgadza. Chce więc pracować, ale tego też jej nie wolno. Żona oficera ma dbać o męża, bywać w towarzystwie, uczestniczyć w przyjęciach, a nie pracować. Zośka nudzi się niemiłosiernie. W końcu nie wytrzymuje, domaga się rozwodu.

W Warszawie, w której nadal obowiązuje prawo o małżeństwie ustanowione dekretem cara Mikołaja I, stosunki między małżonkami reguluje ustawodawstwo kościelne, które nie przewiduje rozwodów. Ale Zośka nie daje za wygraną, korzysta z wytrychu. W 1937 roku rozstaje się z mężem, zmienia wyznanie na ewangelickie, wsiada w pociąg i jedzie do Wilna, do konsystorza ewangelickiego. W 1938 roku otrzyma rozwód, bo sądy ewangelickie, w przeciwieństwie do katolickich, w kwestii rozwodów orzekają według prawa cywilnego. Zostaje przy nazwisku męża. Ze Stanisławem Glińskim będzie się przyjaźnić i wymieniać romantyczne listy aż do jego śmierci.

*

"Może byś przyszła do LOT-u" - proponuje jej któregoś dnia kolega. Wie, że Zofia zna francuski i rosyjski i że jest solidna. Nie wie, że latanie niespecjalnie ją pociąga, a ostatnie katastrofy zniechęcają do pracy w lotnictwie. W grudniu 1936 roku rozbijają się dwa lotowskie samoloty, w 1937 roku kolejne dwa. Ginie siedem osób. Dużo. W prasie afera. Ale mimo wypadków lotnictwo rozwija się w zawrotnym tempie. Niespełna trzydziestoletnia Zośka lubi wyzwania, więc idzie do LOT-u. Jest czerwiec 1937 roku.

Pracy dużo, a personel zbyt mały jak na potrzeby firmy. Biuro, na drugim piętrze kamienicy przy ulicy Nowogrodzkiej 49 w Warszawie, mieści i dyrekcję, i sekretariat, i dział finansowy. Większość pracowników to pasjonaci. Tworzą zgrany zespół. Zofia rozlicza bilety lotnicze, koszty paliwa i eksploatacji samolotów. Zajmuje stanowisko referentki w biurze rozrachunków w dziale zagranicznym. Nie lata.

W połowie lat 30. LOT kupuje samoloty Douglas DC-2 - w każdym czternaście komfortowych miejsc. Nowe maszyny i wyższa jakość lotu potrzebują nowych standardów obsługi. Mechaników pokładowych, którzy czasami troszczą się o pasażerów, szkoli się więc w Szkole Przysposobienia Hotelarskiego przy Naczelnej Organizacji Przemysłu Hotelarskiego w Warszawie. Ostatnia grupa kończy zajęcia w Dniu Kobiet - 8 marca 1939 roku. O tym, by to kobiety zajmowały się pasażerami w czasie lotu, nikt jeszcze nie myśli.

W 1939 roku LOT uruchamia nowe połączenia - do Bejrutu, Kopenhagi, Wenecji, Rzymu i Belgradu. Na Okęciu radość i plany na przyszłość: uruchomienie kolejnych szlaków, więcej przewiezionych pasażerów i wyższy komfort podróży. Plany biorą w łeb 1 września, ale o tym, że święci się coś złego, wiadomo już wcześniej. 23 sierpnia 1939 roku wstrzymano sprzedaż biletów lotniczych, a siedem dni później podjęto decyzję o ewakuacji samolotów na lotnisko polowe pod Grójcem.

*

Wojna zaskakuje Zośkę na lotnisku. Bezpiecznie wraca do mieszkania na ulicę Słupecką na warszawskiej Ochocie i czeka na rozwój wydarzeń. Na Okęciu ginie jedna osoba, pięć zostaje rannych. Po latach napisze w życiorysie: "Od pierwszych dni tej osobistej i narodowej katastrofy, nieświadomie z początku rozpoczął się proces przemian, który z młodej, trochę lekkomyślnej, bawiącej się całą duszą kobiety formował upartego, silnego, zaciętego człowieka. Postanowiłam przetrwać, wbrew wszystkiemu, postanowiłam nie dać się złamać".

3 września lotnisko zostaje zbombardowane, a w nocy z 4 na 5 września dyrekcja PLL LOT otrzymuje nakaz ewakuacji całego przedsiębiorstwa. Samoloty lecą do Rumunii, do państw bałtyckich i na mniejsze polskie lotniska, a 5 września z Warszawy wyruszają transporty kolejowe i samochodowe ze sprzętem, dokumentami i pracownikami LOT-u, które przez Pińsk i Kołomyję po osiemnastu dniach docierają do Rumunii. W Bukareszcie schronienie znajduje trzysta pięćdziesiąt pięć osób. Nie ma wśród nich Zofii Glińskiej, która co prawda rusza w drogę z lotowcami, ale gdy tylko dowie się, że uciekają aż do Rumunii, decyduje się zostać w kraju.

Ucieczkę przerywa we Lwowie, do którego sprowadza mieszkających pod Białymstokiem rodziców (po zakończeniu dzierżawy majątku przenieśli się tu spod Płocka). To właśnie ze względu na nich zostaje w Polsce. Formalnie otrzymuje wypowiedzenie z pracy i odszkodowanie. Po roku uzyskuje od władz radzieckich zgodę na wyjazd do Warszawy. Jako sanitariuszka będzie transportować ciężko rannego żołnierza. Do stolicy dociera 9 czerwca 1940 roku, ale bez karty zatrudnienia nie może tu zostać. Wyjeżdża więc do Krakowa, gdzie 1 sierpnia zaczyna pracę w Banku Emisyjnym w Polsce. Zostaje liczarką pieniędzy.

Bank okazuje się "azylem dla wielu osób potrzebujących pewnych dokumentów", poza tym w pracy nie trzeba mówić po niemiecku, co bardzo jej odpowiada. Jednak atmosfera Krakowa męczy ją straszliwie. W lipcu 1942 roku uzyskuje przeniesienie do oddziału banku w Warszawie. "Jakże inny był nastrój w moim mieście - na każdym kroku czuło się bunt i walkę ze straszną rzeczywistością" - napisze we wspomnieniach.

Bo Zośka chce działać. Kolega z pracy, Kazimierz Cywiński, rezerwista I Pułku Szwoleżerów, wciąga ją w działalność konspiracyjną. Zofia ma stworzyć oddział sanitarny, czyli zwerbować i zorganizować szkolenie dla przyszłych sanitariuszek. Miejscem zbiórki i salą wykładową jest mieszkanie przy Siennej 38, które wynajmuje razem z rodzicami. Po sześciu miesiącach szkoleń dziewczyny zdają egzamin i odbywają praktyki w warszawskich szpitalach. Zofia trafia do Szpitala Maltańskiego przy ulicy Senatorskiej. Wiosną 1944 roku szkolenie dobiega końca, w mieszkaniu przy Siennej sanitariuszki składają przysięgę. Na ścianie wisi biało-czerwona flaga, w powietrzu czuć wybuch powstania. 1 sierpnia 1944 roku goniec przynosi Zofii do pracy meldunek o godzinie "W".

*

Dwa szwadrony sanitariuszek, czyli dwadzieścia jeden dziewcząt, podlega komendantce Zofii Glińskiej. Zośka koordynuje ich pracę w trzech punktach sanitarnych - dziewczyny opiekują się rannymi, wykonują zabiegi, zapewniają pożywienie, czystą bieliznę szpitalną, opatrunki, piorą fartuchy lekarzy oraz dbają o drożność toalet. "(...) myślałam o nich zawsze romantyczki, oddane patriotycznej powinności każdą cząstką swoich serc, a przecież i uczennice jeszcze, i równocześnie młodziutkie kobiety przeżywające w dramacie tych czasów swoje pierwsze, wielkie miłości, i chcące, po kobiecemu, dorównać narzeczonym i braciom, odwagą, brawurą, fizyczną wytrzymałością" - powie o swoich podkomendnych w wywiadzie dla "Zwierciadła" w latach 70.

Podwładne powiedzą o niej, że była surowa i wymagająca oraz świetnie zorganizowana. W ostatnich dniach września Zośka i ponad sto dwadzieścia innych osób przedostają się kanałami z ulicy Belgijskiej (róg Puławskiej) na Wilczą (róg Alei Ujazdowskich). Idą czternaście godzin. W śródmieściu ich zdemobilizowano i postawiono przed wyborem: jako kombatanci trafiają do niewoli albo wychodzą z miasta z ludnością cywilną. "Ja, ze względu na starych rodziców, których odnalazłam, wyszłam z nimi 2 XI 44 r. przez Pruszków do obozu przejściowego we Włoszczowej pod Kielcami, skąd udało mi się wydostać i dotrzeć do Krakowa. [...] Dla uniknięcia łapanek warszawiaków zgłosiłam się do Banku, gdzie pracowałam znów jako liczarka" - pisze Glińska w życiorysie.

Zośka ma więc pracę, ale nie ma się gdzie podziać. "Nocowałam [...] gdzie się dało, w nieopalanych mieszkaniach, a nawet spałam w dziecinnym łóżeczku z kolanami pod nosem". By dorobić, handluje mydłem. Towar zapewnia Wojciech Zieliński, były naczelnik wydziału finansów LOT-u (jest teraz prokurentem spółki), z którym zaprzyjaźniła się jeszcze w Warszawie, a którego przypadkiem spotyka w Krakowie. Za produkcję odpowiada Irena - żona Wojciecha. Mydło, towar luksusowy i deficytowy, rozchodzi się wśród kolegów bankowców jak woda. Kraków sprzyja także spotkaniom, choćby z Pawłem Wolakiewiczem, kierownikiem krakowskiego oddziału LOT-u, czy z Duszańskim - szefem filii poznańskiej.

Byli lotowcy spędzają wspólnie dużo czasu, wspominają przedwojenne lata, snują plany na przyszłość. Postanawiają, że po wojnie reaktywują firmę. Słowa na czyny pierwszy przekuwa Wojciech Zieliński, który na początku 1945 roku jedzie do Lublina przekonać PKWN, że należy jak najszybciej odbudować siatkę połączeń lotniczych obsługiwanych przez LOT. Decyzja o wznowieniu działalności polskiego przewoźnika zapada 6 marca 1945 roku, kiedy przy zachodniej granicy trwają jeszcze walki. Pod przymusowym zarządem państwowym PLL LOT rozpoczynają odbudowę lotniska. Próbują także odtworzyć załogę, ale tu jest trudniej. Z tych, którzy we wrześniu 1939 roku wyemigrowali do Rumunii, praktycznie nikt nie wrócił. Z tych, którzy zostali w kraju, praktycznie nikt nie przeżył. Z ponad sześciuset pracowników cywilnych LOT-u do pracy wiosną 1945 roku zgłasza się około trzydziestu. Jest wśród nich Zofia Glińska, która do Warszawy trafia przypadkiem. "[...] przy akcji zamiany pieniędzy, pod koniec marca 45 r. z grupą pracowników wagonem towarowym dojechałam [z Krakowa] do Łodzi, gdzie przeniesiono centralę Banku Polskiego, bo Warszawa była jeszcze prawie martwa. Ja dostałam przydział do oddziału do Płocka, dokąd uprzednio skierowałam rodziców. Postanowiłam jednak przed tym przygodnym samochodem ciężarowym pojechać do Warszawy, dokąd wjazd ulicą Wolską był dla mnie potwornym szokiem" - pisze w życiorysie.

Po przyjeździe od razu idzie na Nowogrodzką. "Chciałam zobaczyć, czy jest jeszcze do czego wracać, czy stoi jeszcze budynek LOT-u - wspomina w wywiadzie, którego w 2004 roku udzieliła do wewnętrznej publikacji LOT-u "Żurawie". "[...] zobaczyłam na drugim piętrze malutkie światełko. Ciekawość nie daje spokoju. Niepewnym krokiem, przez potłuczone szyby, weszłam do budynku, napotykając po drodze jednego z pracowników LOT-u". Mężczyzna wita ją ciepło i mówi, że powinna biec na górę, bo tam już wszyscy są. "Ktoś zdejmuje jej plecak z ramion, ktoś inny już nalewa coś przypominającego herbatę z garneczka stojącego na żelaznej >kozie [.]. Co, ona tylko na chwilę? A dokąd to jeśli łaska? Do Płocka?! A to dobre sobie! Nigdzie przecież nie pojedzie, to jasne". Jest wczesna wiosna, przeraźliwy mróz, a budynek ledwo stoi. Warunki do życia koszmarne. Pokój, który ogrzewa koza, jest początkowo i sypialnią, i biurem. Sypialnią koedukacyjną, ale panowie zaręczają, że "wyjdą, gdy [Zośka] będzie się sposobić do snu, i wrócą, kiedy już okryta swoim uratowanym z powstania futrem leżeć będzie twarzą do ściany, żeby i oni mogli się położyć". Rano ten, kto wstaje pierwszy, rozbija łokciem lód na powierzchni wody w beczce, by móc choć trochę się umyć. Jednak nikt się nie załamuje, nie narzeka.

"Lata 1945/46 to przedziwne czasy i ludzie" - mówi Zofia Glińska o początkach odbudowy firmy. Loty krajowe zostają wznowione już w kwietniu 1945 roku (Warszawa - Gdańsk), ruszają też przewozy pocztowe i z delegatami władzy. Aż do lutego 1946 roku wszystkie loty odbywają się jedynie na specjalne zlecenia władz państwowych. Powszechna komunikacja lotnicza dla obywateli ruszy dopiero pod koniec lutego 1946 roku. 18 lipca 1945 roku ukazuje się dekret Rady Ministrów mówiący o powstaniu przedsiębiorstwa państwowego Polskie Linie Lotnicze LOT. Jego dyrektorem naczelnym zostaje Wojciech Zieliński. Ma on odbudować administrację i od nowa zorganizować przedsiębiorstwo.

Załoga na Nowogrodzkiej na początku pracuje za wikt - posiłki gotuje żona dyrektora administracyjnego, pani Węgrzecka - i dach nad głową. Większość dorabia gdzie może, a na co dzień planuje połączenia lotnicze, ustala opłaty za przelot, koordynuje organizację linii wojewódzkich i organizuje łączność z lotniskami. Myśli też o reklamie. W Poznaniu LOT drukuje (dziś powiedzielibyśmy, że wizerunkowy) plakat "Skrzydła pomogą w odbudowie". Żurawie wylatują znad powojennego rumowiska w stronę nowych, ceglanych domów. Obok ptaków samoloty PLL LOT. Tak, przyszłość z pewnością będzie lepsza.

*

Od wznowienia działalności na początku 1945 roku LOT lata coraz częściej, często z najważniejszymi osobami w państwie, którym trzeba zapewnić najwyższy komfort podróży. Ale czy mechanicy pokładowi, którzy - oprócz troski o stan techniczny samolotu i czasami obsługi radiostacji - zajmują się także pasażerami, są gotowi zapewnić im należytą obsługę i pełnić funkcje reprezentacyjne? Wojciech Zieliński, Augustyn Wojnowski (późniejszy wieloletni dyrektor handlowy PLL LOT), Stanisław Jaruntowski i Zofia Glińska uważają, że lepiej wyszkolić nowe osoby. Opracowanie i wdrożenie planu szkolenia dyrektor Zieliński powierza Zośce, a ta wymagania na stanowisko stewardesy ustala na podstawie własnych obserwacji i lotów kurierskich, w których uczestniczyła.

Znajomość przynajmniej dwóch języków obcych, zdana matura, bardzo dobre zdrowie, brak obawy przed lataniem i świetna aparycja - kandydatki muszą spełniać te podstawowe kryteria. Chętnych jest ponad trzysta. Miejsc sześć. Wybrano Ludmiłę Gajewską, Marię Lubkiewicz, Irenę Petrykowską, Krystynę Sipowską, Monikę Sokolińską i Aldonę Skirgiełło. Na ich czele staje Zofia Glińska. Dziewczyny poznają terminologię lotniczą, podstawy budowy samolotów, przepisy paszportowe i celne, uczą się, jak wyważyć samolot (to one będą musiały tak rozmieścić ładunek i pasażerów, by środek ciężkości znajdował się w odpowiednim miejscu) i jak obsłużyć radiostację (pomagają pilotom słabo znającym obcy język w komunikacji ze służbami naziemnymi). Poznają także podstawy dyplomacji. Latają zawsze pojedynczo i tylko za granicę. Jako pierwsza w pełni wyszkolona stewardesa leci jednak nie Zofia, ale trzydziestoletnia absolwentka polonistyki Aldona Zuzanna Skirgiełło. Na pokładzie samolotu Li-2 startuje w poniedziałek 27 sierpnia 1945 roku z Warszawy do Paryża i oficjalnie zapoczątkowuje ten zawód w Polsce.

Regularny przewóz pasażerów rozpoczyna się 20 lutego 1946 roku, wtedy też LOT wprowadza pierwszą stałą taryfę lotniczą. Opłata za podróż samolotem jest średnio pięć razy wyższa niż za przejazd pociągiem pospiesznym pierwszej klasy na tej samej trasie. Od sierpnia 1946 roku bilety na wszystkie linie obsługiwane przez PLL LOT można kupić w Biurze Miejskim PLL LOT, którego siedziba znajduje się w Hotelu Polonia. Częstotliwość lotów jest jednak niewielka. Na liniach krajowych samoloty kursują trzy razy w tygodniu, na międzynarodowych wykonują tylko loty kurierskie.

*

W drewnianej kanciapie na Okęciu pani Marysia szykuje termosy z herbatą i kanapki, ale kiełbasę kroją już stewardesy na pokładzie. Przed startem robią listę podróżnych, potem zajmują się pasażerami - podają posiłki, odpowiadają na pytania, ale także wożą dziesiątki listów do Czerwonego Krzyża w zachodnich stolicach ("Czy urodzeni tu i tu, tacy i tacy, ostatnio widziani tu i tu jeszcze żyją?"), zdobywają dane meteorologiczne, dodatkowe przydziały oleju, który wycieka ze starych silników, a po wylądowaniu pracują jako tłumaczki i reprezentantki Polski za granicą. Czasami pomagają pasażerom załatwiać formalności lotniskowe albo udają się z nimi na zakupy.

Loty za granicę pokazują różnice kulturowe. Na przykład w Londynie. Początkowo Zośka nie wie, o co chodzi. Ludzie salutują jej na ulicach. Potem domyśla się, że chodzi o strój. Od początku 1947 roku stewardesy nie muszą nosić starych, wysłużonych, poniemieckich kombinezonów, które nadal wkłada większość załogi. Mają granatowe garsonki ze złotymi szamerunkami. Uszył je krawiec Gołaszewski, którego zakład na Marszałkowskiej ocalał. Do mundurów dodał furażerki - czapki w kształcie pierożka. Dla Anglików wypisz wymaluj strój wysokiej marynarskiej osobistości.

*

Do zadań Zośki należy także rozpisywanie składu załogi przed lotem. Idzie jej świetnie. Do czasu. "Jeden z pilotów odmówił mi rejsu, gdyż na pokładzie był kruk. Nie wiedziałam, o co mu chodzi. A kapitan po prostu, widząc zakonnicę, odmówił prowadzenia maszyny, gdyż oznaczało to w jego mniemaniu zapowiedź katastrofy. Wszyscy się strasznie ubawiliśmy, ale nie miałam wyjścia i musiałam zmienić skład załogi" - opowiada.

Czasami stewardesy chorują i nie pojawiają się w pracy. Wtedy zastępują je mechanicy pokładowi. Zastępujący mechanik słyszy na przykład: "Bogdan, nie ma Irki, a w samolocie dwudziestu pasażerów, trzeba im dać coś jeść. Poleć". "No dobrze, ale co mam robić?" "Na pokładzie jest skrzynka chleba, skrzynka kiełbasy i skrzynka wódki. Masz to rozdzielić między pasażerów". Mechanik rozdziela tak, jak rozdzieliłby między mechaników. Podchodzi do każdego pasażera z pajdą chleba i nożem i pyta: "Ile uciąć?". Kiełbasę pasażer łamie sobie sam z pęta, a jeśli nie chce już wódki, po prostu mówi "dość".

*

W niedzielę 19 stycznia 1947 roku cały naród podąża do urn wybrać pierwszy po wojnie sejm. Głosowanie, także w Locie, to kwestia priorytetowa. Zofia jest warszawianką, zapewne więc kartę do głosowania wrzuci w stolicy. 3 lutego 1947 roku Państwowa Komisja Wyborcza informuje, że na listę Bloku Demokratycznego, tworzonego przez partie komunistyczne: Polską Partię Robotniczą (PPR), Polską Partię Socjalistyczną (PPS), Stronnictwo Demokratyczne (SD) i Stronnictwo Ludowe (SL), oddano 80,1 procent głosów. Do urn poszło 89,9 procent uprawnionych. Życie w Polsce i w Locie się zmienia.

Pensje w dalszym ciągu są głodowe, ale plan trzyletni uwzględnia "zadania przewozowe cywilnego lotnictwa komunikacyjnego". Rozpoczyna się modernizacja Okęcia. Ruszają też prześladowania, bo nowa władza nie lubi myślących samodzielnie. Mimo ogłoszonej amnestii ściga byłych żołnierzy Armii Krajowej, represjonuje powstańców warszawskich. Mnożą się szykany i aresztowania. Zmienia się również życie Zofii Glińskiej, która w 1947 roku zaczyna mieć problem z otrzymaniem paszportu. Być może ktoś się dowiedział, że trzy lata wcześniej była sanitariuszką w powstaniu warszawskim, a może zbyt długo rozmawiała z potencjalnym wrogiem ojczyzny. Mogła też pomóc komuś z Polski skontaktować się z rodziną przebywającą na emigracji. Cokolwiek by to było, Zofia ma powody do niepokoju. Władza jest jednak wyrozumiała i pamiętając o jej wkładzie w powojenny rozwój przedsiębiorstwa, nie zwalnia jej od razu. Czeka. Ale bez paszportu stewardesa jest bezużyteczna, bo dziewczyny latają tylko na liniach zagranicznych, na trasach krajowych stewardes nie ma.

ZofiaGlinska2

 

Zofia blokuje etat, czyli działa na szkodę socjalistycznej ojczyzny. Władza nie ma wyjścia, wręcza Glińskiej wypowiedzenie. Do LOT-u Glińska wraca rok później. Nie wiadomo, ani co się z nią dzieje w czasie tej dwunastomiesięcznej przerwy, ani dlaczego wróciła. Wiadomo natomiast, że już nigdy nie będzie stewardesą. Pracuje w biurze propagandy jako kierownik reklamy i obserwuje kolejne przetasowanie personalno-polityczne. Tym razem związane z kupnem nowych samolotów, bo prawie czterdzieści maszyn, którymi LOT dysponuje w latach czterdziestych, to za mało, by obsłużyć wszystkie połączenia. Dyrektor Zieliński powiększa flotę o pięć francuskich samolotów SNCASE SE-161 Languedoc. Francuzy psują się jednak na potęgę i już w 1950 roku LOT wycofuje je z eksploatacji. Za niegospodarność, szpiegostwo i działanie na szkodę firmy osoby odpowiedzialne za wybór maszyn zostają skazane na wieloletnie kary więzienia oraz kary śmierci (nie zostały wykonane). Już w 1948 roku miejsce Zielińskiego w Locie zajmuje pułkownik Mankiewicz. Zośka, towarzysko związana z Wojciechem Zielińskim, nadal pracuje w dziale reklamy i propagandy. Nie jest to jednak praca spokojna. W firmie trwają straszne awantury.

Któregoś dnia przedstawiciel zakładowej organizacji partyjnej wzywa Zofię. "Koleżanka nie posiada odpowiedniego oblicza [politycznego]" - powie. "Oblicze to ja mam, tylko mordy nie mam" - odpowie Zośka i w maju 1949 roku zwolni się z LOT-u. Do firmy już nigdy nie wróci, do 1964 roku będzie pracować w Domu Książki jako instruktor bhp, ochrony przeciwpożarowej i ubezpieczeń rzeczowych, potem w Teatrze Wielkim na tym samym stanowisku. W styczniu 1970 roku przejdzie na emeryturę. Umrze w wieku 96 lat, w marcu 2005 roku. Nigdy nie powie złego słowa o Locie.

*

Anna Sulińska. Ur. 1983 r. Absolwentka socjologii na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz Polskiej Szkoły Reportażu. Stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Publikowała w "Wysokich Obcasach" i "Dużym Formacie". Autorka książki "Wniebowzięte. O stewardesach w PRL".

Przedruk za weekend.gazeta.pl